19 grudnia 2011

Muffiny oliwne

Dawno nie było muffinek na wytrawnie...

Składniki:

  • 380 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku
  • ćwierć łyżeczki soli
  • pół łyżeczki pieprzu
  • łyżeczka posiekanej natki
  • średni por (biała część) lub kilka młodych porków
  • 60 g czarnych oliwek
  • łyżeczka suszonej bazylii
  • 4 ząbki czosnku
  • 2 jajka
  • 250 g mleka
  • 100 g oliwy z oliwek
Wymieszać mąkę, proszek, sól, pieprz, natkę i bazylię. Pory pokroić w piórka, czosnek posiekać, oliwki poprzekrawać na połówki. Do wymieszanych sypkich dodać pory i czosnek, wymieszać. Osobno wymieszać roztrzepane jajka, mleko i oliwę. Do sypkich wlać mokre i wymieszać. Na końcu wmieszać oliwki. Nałożyć masę do natłuszczonych foremek.
Piec 20 minut w temperaturze 210 stopni C. Po wyjęciu z pieca trzymać jeszcze kilka minut w foremkach.


17 grudnia 2011

Sałatka z mandarynkami, oliwkami i fetą

Moja sałatkowa kreatywność pełza tuż przy podłodze, ale same sałatki bardzo lubię jeść. Bardzo się więc ucieszyłam, kiedy Malwinna zaproponowała kolejną sałatkę na wspólne gotowanie do Wigilijno-Świątecznego Baru Sałatkowego. Skoro wybrano za mnie przepis, to już większość roboty odwalona.

Lekka moja modyfikacja przepisu to zastąpienie czerwonej cebulki żółtą i użycie musztardy bez ziarenek gorczycy. Jedno i drugie zapomniało mi się kupić.

Składniki:
  • 2 garście miksu sałat
  • 80 g odsączonych mandarynek z puszki
  • tuzin czarnych oliwek bez pestek
  • pół małej cebulki
  • 60 g sera typu feta
  • 2 łyżki octu balsamicznego
  • łyżka oliwy
  • pół łyżeczki cukru pudru
  • pół łyżeczki musztardy
  • sól, pieprz
Sałatę opłukać i wysuszyć, włożyć do miski. Dodać oliwki i mandarynki. Cebulkę pokroić w drobną kostkę, fetę w średnio grubą. Ocet utrzeć z oliwą, dodać cukier i musztardę i dalej ucierać, aż nie uzyskamy gładkiego dressingu. Posilić Posolić i popieprzyć do smaku. (edit: Posilać się będziemy dopiero na zakończenie). Do sałatki dodać cebulkę i fetę. Wymieszać i polać dressingiem.


IV Bar Sałatkowy- wigilijnie i świątecznie

8 grudnia 2011

Sałatka z rybą a la Meen Varuval

Meen Varuval to tradycyjny przysmak z Madrasu. Normalnie przyrządza się tak dzwonka z ryby (halibuta, plamiaka, sieji lub najlepiej bramy) i je je na ciepło. Ja w ten sposób zrobiłam po pierwsze filety, po drugie z dorsza, po trzecie dorzuciłam to do sałatki, czyli zjadłam na zimno. A gotowa sałatka, o bardzo egzotycznym smaku, jest moją propozycją do akcji IV Bar Sałatk owy - wigilijnie i świątecznie 2011. Z racji ryby sałatka raczej jest wigilijna niż świąteczna. A zatem podsumowując: orientalna sałatka, z ryby zrobionej niby według indyjskiego przepisu, ale zupełnie inaczej, jako propozycja na polską wigilię. Wygląda na to, że zwariowałam. Na szczęście sałatka zachowała się przyzwoicie, jak na pochodzenie z nieprawej kuchni, i jest całkiem smaczna.

Baza sałatki - ryba była robiona z grubsza według przepisu z książki Healthy South Indian Cooking.

Składniki
  • pół kg filetów rybnych
  • łyżka posiekanego imbiru
  • łyżka posiekanego czosnku
  • łyżka soku z cytryny
  • 4 łyżki wody
  • ćwierć łyżeczki kurkumy
  • pół łyżeczki soli
  • pół łyżeczki chilli
  • olej do smażenia
  • 1 pomarańcza
  • 1 banan
  • 100 g ryżu
Umyć filety i osuszyć papierowymi ręcznikami. Imbir, czosnek, sok z cytryny i wodę zmiksować na gładką pastę. Dodać przyprawy i wymieszać. Posmarować rybę pastą po obu stronach i marynować pod przykryciem i w lodówce przynajmniej 4 godziny.
Ugotować ryż na sypko.
Rozgrzać olej (ale tak średnio, żeby jeszcze nie dymił), smażyć rybę po obu stronach. Nie wylewać tego co zostanie z marynaty. W oryginale powinno się uzyskać brązowo-złoty kolor, do sałatki lepiej zatrzymać się na blado-złotym.
Odsączyć z tłuszczu i ostudzić.
Do resztki marynaty dolać troszeczkę wody (można wypłukać naczynie, w którym marynowała się ryba) i zagotować. Ostudzić.Pomarańczę podzielić na cząstki i każdą przekroić przynajmniej na pół. Banana pokroić w plasterki.
Wymieszać ryż, rybę i owoce, dodać zagotowaną i ostudzoną marynatę. Dokładnie wymieszać i zajadać.


Ta sałatka to kolejne wspólne gotowanie. Tym razem inaugurację IV Baru Sałatkowego przygotowaliśmy w następującym gronie: PelaDobromiła (czyli ja), PluskotkaAniaMichał oraz Malwinna, która prowadzi tę edycję Baru.

IV Bar Sałatkowy- wigilijnie i świątecznie

4 grudnia 2011

Ulubione muffiny małego Jima

Nadszedł koniec akcji 100 lat z Lucy Maud (w kuchni).
Tak jak rozpoczęliśmy akcję dużą grupą robiąc pudding ryżowy, tak kończymy ją też wspólnie muffinkami.

Cytat, który jest inspiracją tego ostatniego przepisy, był też tak naprawdę inspiracją dla całej akcji. Kiedy jakiś czas temu dostałam w prezencie “Anne of Ingleside” („Ania ze Złotego Brzegu”) w oryginale i zaczęłam ją czytać, to doszłam do kwestii, którą wypowiada Zuzanna:
And don't you think we might have a chicken dinner tomorrow, Mrs. Dr. dear? Just by way of a little celebration, so to speak. And Little Jem shall have his favourite muffins for breakfast.
I wtedy zaczęłam się zastanawiać. Muffiny? Nie pamiętam, żeby w polskim tłumaczeniu, które czytałam wiele razy, było coś o muffinach. A akurat w tym czasie odkrywałam muffinki i bardzo mnie to zainteresowało. Pogrzebałam, pogrzebałam i znalazłam
Czy nie sądzi pani, że mogłybyśmy zrobić jutro kurczaka na obiad? Aby trochę to uczcić, że tak powiem. A mały Jim dostanie na śniadanie swoje ulubione bułeczki.
Ja na miejscu tłumaczki wybrałabym raczej określenie babeczki, bo rozumiem, że w czasach, gdy powstawało to tłumaczenie, określenie muffiny nic by nikomu nie mówiło.
Od tego momentu zaczęłam przeglądać różne książki L.M. Montgomery w poszukiwaniu ciekawych kulinariów. I stąd się wzięła ta akcja.

A oto pomysł na muffinki, które mogłyby być ulubionymi dla małego chłopca. Mój mały chłopiec był zachwycony, więc chyba mi się udało. A pomysł, aby były to muffinki z orzechami i czekoladą wyszedł od mojego dużego chłopca. A że jestem świadomym rodzicem, to przy okazji przemyciłam trochę zdrowia w postaci mąki razowej i tego, że jest w tym stosunkowo niewiele cukru.
Założyłam, że mały Jim nie był alergikiem, bo w książkach nic o tym nie ma ;-) i mógł jeść zarówno orzechy jak i czekoladę.

Składniki
  • 300 g białej mąki pszennej
  • 170 g razowej mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 200 g cukru
  • 150 g łuskanych orzechów laskowych
  • 100 g czekolady (w zależności od upodobań dziecka gorzkiej lub mlecznej)
  • 300 ml mleka
  • 2 jajka
  • 100 g oleju
Wymieszać przesiane mąki, proszek do pieczenia, sól i cukier. Orzechy pokroić na połówki, lub drobniej. Czekoladę posiekać. Połączyć wymieszane suche składniki, orzechy i czekoladę. Wymieszać.
W drugiej misce wymieszać lekko roztrzepane jajko, mleko i olej. Wlać mokre do suchych i wymieszać. Nałożyć do tuzina natłuszczonych foremek i piec 20 minut w temperaturze 210 stopni. Po wyjęciu z pieca trzymać jeszcze ok. 5 minut w formach po czym wyjąć i studzić na kratce.


W tym uroczystym zakończeniu akcji uczestniczą

Gaelicka owsianka

— Musiałem pożyczyć ruszt, aby upiec sztokfisza, Jane. A pani Jimmyjohnowa kazała mi wziąć fotel. Powiedziała, że należał do ciotki Matyldy Jollie, a oni mają więcej bujanych foteli niż czasu, aby na nich siedzieć. Zrobiłem owsiankę a tobie zostało przygotować sztokfisza.

Jane upiekła sztokfisza i przy okazji swoją twarz. Był pyszny, natomiast owsianka trochę grudkowata.

— Tata nie jest dobrym kucharzem, jak sądzę — pomyślała Jane z czułością. Ale nic nie powiedziała i bohatersko przełknęła wszystkie grudki. W przeciwieństwie do taty, który zepchnął je na brzeg talerza i spojrzał na nią z zakłopotaniem.

— Potrafię pisać, moja Jane, ale nie potrafię przyrządzić owsiankowatej owsianki

— Nie będziesz musiał, nigdy więcej nie zaśpię — powiedziała Jane
L. M. Montgomery „Jane z Lantern Hill”

Na prawie koniec akcji 100 lat z Lucy Maud (w kuchni) (dzisiaj jest ostatni dzień jej trwania) postanowiłam zrobić tradycyjne śniadanie z Wyspy Księcia Edwarda. Tradycyjna kuchnia tej części Kanady, tak jak jej mieszkańcy, pochodziła głównie ze Szkocji i Irlandii.

Wiedzę na temat gaelickiej, celtyckiej, szkockiej, irlandzkiej itd. owsianki wzięłam z książki The Scottish-Irish Pub and Hearth Cookbook: Recipes and Lore from Celtic Kitchens Kay Shaw Nelson.
Największe dla mnie zaskoczenie to było to, że tradycyjna tamtejsza owsianka wcale nie jest na mleku. Mój mąż, który nie lubi mleka, był bardzo z tego faktu bardzo zadowolony.
Wykorzystałam przepis podstawowy na owsiankę, na którym bazują wszystkie inne. A zatem oto Matka Wszystkich Owsianek:

Składniki

  • szklanka mielonego owsa (ja zmieliłam płatki owsiane górskie, myślę że płatki błyskawiczne byłyby tu idealne)
  • 2 szklanki wody
  • sól
Zagotować wodę. Zmniejszyć ogień i stopniowo dodawać owies, cały czas mieszając drewnianą łyżką. W książce jest napisane, że tradycyjnie trzeba mieszać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara (tak jak idzie słońce) i prawą ręką, bo inaczej się nie uda. Stąd ma pochodzić inna (oprócz porridge) nazwa owsianki w Szkocji i Irlandii - stirabout. Na wszelki wypadek mieszałam w tę stronę i tą ręką...
Gotować bez przykrycia, mieszając, ok. 5 minut, aż będzie gęste i miękkie. Przyprawić do smaku solą.
Można podawać z różnymi dodatkami. 

My zjedliśmy po kanadyjsku - z syropem klonowym. O ile czysta słona owsianka, to nie jest to co mi najbardziej smakuje, to już z syropem było pyszne. Maleństwo, nie mając uprzedzeń, zjadło ze smakiem bez dodatków.

No i pocieszyłam się trochę. Nie jestem tak kiepskim kucharzem jak tata Jane. Grudek nie było ;-)



Przepis bierze udział w akcjach:
100 lat z Lucy Maud (w kuchni)
oraz
Festiwal Kuchni Brytyjskiej 2011

3 grudnia 2011

Szaszłyki a la satay

Na moment odchodzę od kuchni kanadyjskiej, aby razem z innymi blogerami wspólnie uczcić zakończenie akcji Masło orzechowe - na słodko i wytrawnie, którą organizuje Emma. Akcja trwa jeszcze do jutra.
Tytuł mojego posta jest taki jak powyżej, ponieważ moje szaszłyki wyglądają zupełnie inaczej niż satay, ale cała reszta się zgadza, a przede wszystkim smak.

Przepis pochodzi z książki "Fine Filipino Food" Karen Hulene Bartell. Dla posiadaczy kindle'i - na razie ta (i ze dwadzieścia innych książek kucharskich) jest dostępna na Amazonie za darmo. (właśnie przestała być :( ) Warto brać, ja ostatnio bardzo często korzystam właśnie z e-booków przy gotowaniu.

Składniki

  • pierś z kurczaka
  • średniej wielkości zielona papryka
  • średniej wielkości czerwona papryka
  • pół kubka kremowego masła orzechowego
  • pół kubka chudego waniliowego jogurtu (dałam jogurt naturalny z ociupinką pokruszonej wanilli)
  • dwie łyżki sosu sojowego
  • ćwierć łyżeczki chilli
  • ćwierć szklanki wody
Kurczaka umyć, oczyścić i pokroić w centymetrowe pasy. Mnie się coś pomyliło i dlatego mój satay nie jest satayem, a mianowicie rozpędziłam się i pokroiłam w kostkę. Jak się zorientowałam to już było za późno. 
Papryki umyć oczyścić i pokroić w dwuipółcentymetrową kostkę.
Nabijać na patyczki do szaszłyków. W oryginale powinno się na każdy patyczek nabijać po kawałku każdej papryki i jeden pasek kurczaka i to jest porcja na jakieś 24 patyczki. U mnie z przymusu wyszło

dużo mniej patyczków bo nabijałam naprzemiennie kostki kurczaka i papryki.
W rondelku wymieszać masło orzechowe, jogurt, sos sojowy, chilli i wodę. Jedną czwartą sosu wysmarować szaszłyki i piec na natłuszczonej blasze 10-12 minut w 190 stopniach Celsiusza. Gdy pieczenie się będzie kończyć na ostatnią minutę włożyć sos na mały ogień i podgrzać. Podawać sataye/szaszłyki z ciepłym dipem.



Jeśli zrobię niedługo powtórkę tego o odpowiednim wyglądzie, to dorzucę zdjęcie.

W tym wspólnym gotowaniu, oprócz mnie, uczestniczyli

30 listopada 2011

Ciasto cytrynowe, które zniszczyłoby reputację panny Kornelii

Dzisiaj jest 137 rocznica urodzin Lucy Maud Montgomery. Na taką okazję dobrze było, w ramach akcji 100 lat z Lucy Maud, przygotować jakieś ciasto...

Dzisiejsze ciasto było inspirowane poniższym fragmentem.
Otóż to, stół panny Kornelii jęczał, a co najmniej trzeszczał. Nie uwierzyłaby pani, że można tyle rzeczy napiec dla dwojga ludzi. Były tam wszystkie gatunki ciast i pasztetów. Nie było tylko ciasta cytrynowego. Powiedziała, że przed dziesięciu laty otrzymała nagrodę za tort cytrynowy, że mogłaby stracić raz nabytą w tym kierunku opinię.
L.M. Montgomery „Wymarzony dom Ani”

No cóż, spróbowałam zrobić ciasto cytrynowe, ale mój wytwór na pewno nie dostałby nagrody na wystawie. Po pierwsze nie wygląda perfekcyjnie. Po drugie co prawda jest smaczny, ale tutaj też można by jeszcze popracować, żeby dojść do ideału. Na pewno panna Kornelia by się nim nie chwaliła.

Przepis pochodzi z książki “Dessert and Salads” Gesine Lemcke, ale jest nieco zmodyfikowany. Za pierwszym razem zrobiłam dokładnie według przepisu i wyszło upiornie słodkie. Ponieważ przy puddingu ryżowym miałam ten sam problem, to podejrzewam, że książka jest pisana na bardzo amerykański gust i wszędzie trzeba ilość cukru dzielić przez dwa. Tak też zrobiłam za drugim razem.

Składniki:
  • 3 żółtka
  • sok i starta skórka z jednej cytryny
  • pół łyżki masła
  • szklanka mąki
  • ćwierć łyżeczki soli
  • ćwierć szklanki lodowatej wody
  • pół szklanki smalcu
  • 1 jajko
  • pół szklanki cukru
  • 1 białko
  • 2 łyżki bułki tartej
Żółtka dokładnie utrzeć. Dodać skórkę i sok i wymieszać. W małym rondelku roztopić masło, dodać cytrynowe żółtka i podgrzewać mieszając aż do kremowej konsystencji. Zdjąć z ognia.
Przesiać mąkę i sól do dużej miski, dodać smalec i drobno posiekać nożem. Dodać wodę i nadal nożem wymieszać na gładką, dość rzadką masę. Wyłożyć na posypaną mąką stolnicę i wyrabiać nożem kilka minut. Podzielić ciasto na dwie nierówne części. Mniejszą część odłożyć, a większą cienko rozwałkować.
Ostudzone żółtka wymieszać z jajkiem i cukrem.
Płytką formę na placek przykryć rozwałkowaną warstwą ciasta. Z białka ubić pianę i posmarować nią spód, po czym posypać bułką tartą. Na to wyłożyć cytrynowe nadzienie. Rozwałkować drugą część ciasta i przykryć nią całość. Piec w temperaturze 170-180 stopni C, aż będzie lekko brązowawe.


Akcja 100 lat z Lucy Maud trwa jeszcze kilka dni (do niedzieli włącznie). Nieustannie zapraszam do współuczestnictwa w niej. Przypominam, że nie trzeba szukać oryginalnych przepisów - wszystko jest naszą interpretacją. A nawet jeśli wybrany cytat już był przez kogoś wykorzystany, to też nie ma problemu - nie jest powiedziane, że cytaty nie mogą się dublować. Zwłaszcza, że jest kilka miejsc w tych książkach, które mocno zapadają w pamięć i aż proszą się o wykorzystanie. I część z nich już została „użyta” w tej akcji - przeze mnie, lub przez inne blogerki. Nic nie szkodzi. 

29 listopada 2011

Pieczone kurczę z sosem chlebowym

Oto moja kolejna propozycja do akcji 100 lat z Lucy Maud (w kuchni). A oto cytat, z którego powstał dzisiejszy obiad.
Ania zaś, której policzki pałały zarówno od wewnętrznego podniecenia, jak od gorąca blachy kuchennej, przyprawiała sos [chlebowy] do kurcząt, siekała cebulę na zupę, a wreszcie ubiła śmietankę na tort [placek cytrynowy].
L. M. Montgomery „Ania z Avonlea”

Dopiski w nawiasach kwadratowych są moje, dodane na podstawie oryginału. Tak jak w przypadku jajek na grzankach tłumaczenie na polski zgubiło nieco detali. Tym razem umknął gdzieś rodzaj sosu, jaki Ania używała jako dodatek do pieczonych kurcząt.

Przepis na taki sos, chlebowy, znalazłam w książce “The Cook's Oracle and Housekeeper's Manual” Williama Kitchinera.

Składniki na sos
  • filiżanka bułki tartej (ja użyłam dość grubo pokruszonego chleba)
  • mleko (lub rosół drobiowy)
  • średnia cebula
  • 12 ziarenek pieprzu
  • 2 łyżki stopionego masła lub śmietany
Jak piec kurczaka nie będę opisywać dokładnie. Wystarczy go umyć, oczyścić, natrzeć solą i pieprzem i posmarować olejem (w celu przyrumienienia). Piec w gorącym piekarniku ok. 45 minut.

Przejdźmy do sosu. Wsypać okruszki do garnka i zalać mlekiem. Mleka ma być tyle ile chleb jest w stanie wchłonąć plus trochę. Włożyć cebulę (nierozdrobnioną!) i pieprz. Zagotować, wymieszać i gotować na małym ogniu aż będzie bardzo gęste. Dodać masło, wymieszać, wyjąć cebulę i pieprz. Sos gotowy. Robi się nieco krócej niż pieczenie kurczaka, więc można go przygotowywać w międzyczasie.



Moim zdaniem sos świetnie współgra z drobiem. Mąż stwierdził, że woli ostrzejsze sosy. A nasze Maleństwo oblizywało paluszki (dosłownie!) wołając „sos!, sos!”.

27 listopada 2011

Zupa-krem z cebuli Ani Shirley

Na wstępie podamy jakąś lekką zupę, cebulowa udaje mi się przecież zawsze świetnie.
L.M. Montgomery Ania z Avonlea

Jako kolejną propozycję do akcji 100 lat z Lucy Maud chciałam przygotować coś obiadowego. Dotychczas były same desery i jedna propozycja śniadaniowa, więc nadeszła pora na odmianę. Przed tym jak zaczęłam szukać odpowiedniego przepisu do tego cytatu, sprawdziłam w oryginale, że cebulowa Ani to konkretnie zupa-krem z cebuli. Anglosaski krem z cebuli jest zupełnie inny niż bardziej znana u nas francuska cebulowa. Nigdy go nie próbowałam, więc tym bardziej byłam ciekawa, jak smakuje.

Na warsztat wzięłam przepis na staroangielską zupę-krem z cebuli.

Składniki:

  • 25 g masła (2 łyżki)
  • 450 g obranej cebuli
  • 568 ml mleka (czyli pinta)
  • 300 ml wody
  • 4 łyżeczki mąki kukurydzianej
  • 45 ml wody (3 łyżki) do rozmieszania mąki
  • 2 łyżki świeżej śmietany
  • sól, pieprz
  • natka pietruszki do przybrania
Cebulę pokroić w cienkie plasterki. W rondlu rozgrzać masło i wrzucić na nie cebulę. Przykryć i podgrzewać aż cebula nie zmięknie. Od czasu do czasu potrząsać rondlem, żeby się nie przypaliło.
Dolać mleko i wodę, przyprawić. Mieszając doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień i gotować na wolnym ogniu ok. 25 minut. Mąkę kukurydzianą rozmieszać z zimną wodą, wlać do zupy i zagotować. Gotować kilka minut mieszając, aż nie zgęstnieje. Dodać śmietanę i wymieszać. Sprawdzić smak i ewentualnie doprawić. Przed podaniem podgrzać nie doprowadzając do wrzenia. Podawać posypane nacią pietruszki.

Skoro to starodawny przepis to wybrałam do niego starodawne naczynie do podania.




Ta zupa-krem zaskakuje tym, że nie jest jednolita, tylko pływają w niej piórka z cebuli. Moim zdaniem dodatkowe zmiksowanie jej może być dobrym pomysłem.

Przepis oprócz mojej akcji

uczestniczy też w
Festiwal Kuchni Brytyjskiej 2011

Ciasteczka z malinami boleśnie zaostrzające apetyt

Dziewczęta ze szkoły w Avonlea miały zwyczaj składać razem przyniesione śniadania, a gdyby która z nich odważyła się sama lub nawet wspólnie z najlepszą przyjaciółką zjeść trzy ciastka z malinami, napiętnowano by ją jako wstrętnego sobka. A przecież trzy ciasteczka, podzielone pomiędzy dziesięć dziewczynek, mogły jedynie boleśnie zaostrzyć apetyt.
L.M. Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”

Tym razem można powiedzieć, że poszłam na łatwiznę, bo wykorzystałam gotowy przepis z „Książki kucharskiej Ani z Zielonego Wzgórza” autorstwa wnuczki L.M. Mongomery – Kate Macdonald.

Składniki na ciasto:

  • szklanka mąki
  • łyżka cukru
  • ćwierć łyżeczki soli
  • 6 łyżek masła 
  • 1 żółtko
  • łyżka wody
  • łyżka soku z cytryny
Składniki na nadzienie:
  • 300 g malin (mogą być mrożone)
  • 3 łyżki mąki kukurydzianej
  • ćwierć  szklanki wody
  • 3/4 szklanki cukru
Jeśli mamy mrożone maliny (a o tej porze roku tylko takie nam zostają), należy je najpierw rozmrozić.
Przesiać mąkę do dużej miski. Dodać cukier i sól i wymieszać. Wszystkie mieszania przy robieniu ciasta mają być robione za pomocą widelca. Dodać masło i posiekać nożem. W książce proponują odmierzanie „metodą wodną”, tzn. odlanie z odmierzonej ilości wody 6 łyżek i uzupełnienie tego masłem tak, aby wody i masła było tyle co samej wody na początku. Ja te metodę zastosowałam za pierwszym razem, ale teraz już mi się nie chce i normalnie odmierzam masło łyżką. Wymieszać osobno żółtko, łyżkę wody i sok cytrynowy. Następnie wlać to do ciasta. Mieszać tak długo, aż ciasto będzie się formować w kulę. Odrywać małe kawałki ciasta i wylepiać nimi natłuszczone foremki. Ja używam formy do muffinek i wylepiam tylko dno i troszeczkę nad nim. Przygotowane spody ciasteczek włożyć do lodówki.
Gdy ciasto się chłodzi dokładnie wymieszać w garnku mąkę kukurydzianą z wodą (tym razem nie widelcem tylko drewnianą łyżką) dodać cukier i maliny. Wymieszać. Gotować ok. 10-15 minut – w tym czasie masa powinna zgęstnieć. Ostudzić.
Do foremek nakładać nadzienie tak, aby dochodziło do 2/3 wysokości ciasta.
Piec 10 minut w 220 stopniach a następnie 15 minut w 180 stopniach C. Wyjąć z piekarnika i odstawić na 15 minut w foremkach po czym już definitywnie wyjąć ciasteczka.



Jak to dobrze, że współcześnie mamy mrożonki. Ania mogła jeść takie ciasteczka tylko w sezonie na maliny.

Przepis oczywiście uczestniczy w akcji

20 listopada 2011

Jajka na grzankach dla Tadzia i Toli

Tego poranka śniadanie na Zielonym Wzgórzu było ceremonią nader smutną. Tadzio po raz pierwszy w swym życiu nie miał apetytu, a tylko grzebał bezmyślnie widelcem w talerzu. Zresztą nikt zdaje się nie był głodny, z wyjątkiem Toli, która pochłaniała wszystko z nadzwyczajną szybkością. Tola, jak nieśmiertelna, rozważna Charlotta, która „krajała zawzięcie chleb smarując go masłem”, gdy ciało jej ukochanego składano do mogiły, należała do tych istot, które rzadko kiedy przejmują się tym, co dotyczy ich otoczenia. Żałowała, że Ania wyjeżdża, oczywiście, ale to przecież nie mogło być powodem, dla którego miałaby się wyrzec smacznego śniadania. Widząc, że Tadzio nic nie je, Tola postanowiła zjeść i jego porcję.
L.M. Montgomery, „Ania na Uniwersytecie” (tłumaczenie Janina Zawisza-Krasucka)

Na podstawie tego fragmentu książki, zgodnie z zasadami akcji 100 lat z Lucy Maud (w kuchni), powstało nasze dzisiejsze śniadanie. Może to się wydawać dziwne, bo w powyższym cytacie nie ma żadnych konkretów na temat, jak to smaczne śniadanie wyglądało. Na szczęście od pewnego czasu jestem w stanie czytać książki mojej ulubionej autorki w oryginale i dzięki temu wiem, co tak naprawdę Tadzio i Tola (a właściwie to Davy i Dora) jedli tego dnia na śniadanie.
She was sorry Anne was going away, of course, but was that any reason why she should fail to appreciate a poached egg on toast? Not at all.
L.M. Montgomery, “Anne of the Island”

A poached egg on toast, czyli jajko w koszulce na toście. Wiem, że tłumaczenie jest albo piękne albo wierne, ale niestety zdarzają się takie, które nie są ani piękne ani wierne. Na nieszczęście dla nas większość tłumaczeń książek Lucy Maud zalicza się moim zdaniem do tej trzeciej kategorii. Czemu tłumaczka nie zostawiła w tym miejscu choćby „miałaby się wyrzec jajka na grzance”, nawet dodając tam gdzieś to smaczne? Nie rozumiem.

Wniosek jest jeden: jeśli znacie choć trochę angielski, to czytajcie Anie i inne książki Montgomery w oryginale. Inaczej bardzo dużo szczegółów ucieka. Jestem dowodem na to, że nie potrzebna jest dobra znajomość tego języka, żeby w nim czytać. Mój angielski jest naprawdę biedny.

Koniec dygresji, bo na ten temat mogłabym pisać elaboraty i rzucać wieloma przykładami. A to przecież jest blog kulinarny. :-)

Nigdy wcześniej nie gotowałam jajek w koszulkach. Dokształcałam się zatem na różnych stronach internetowych. Najwięcej na ten temat jest na stronie http://www.perfectpoachedegg.com/. Swoją drogą, nieźle trzeba być zakręconym, żeby zrobić bardzo rozbudowaną stronę tylko o jednym sposobie przygotowywania jajek.

Składniki
  • 1 jajko
  • kromka chleba (niekoniecznie tostowego, ja robiłam na chlebie tzw. wiejskim i tak jest moim zdaniem lepiej, bo bardziej wartościowo-odżywczo)
  • masło
  • sól, pieprz
  • ocet lub kwasek cytrynowy (niekoniecznie)
W garnku lub na głębokiej patelni zagotować wodę. Wodę można zakwasić, co przyśpiesza ścinanie się jajka. Ja tego nie zrobiłam i miałam na początku pływające cieniutkie gluty z białka, ale pod koniec gotowania zbiły się w jedną masę. W przypadku jajka na grzance kształt jajka nie jest taki ważny, więc kwaszenie nie jest niezbędne.
Włożyć chleb do tostera i kiedy chleb się tostuje wlać jajko do wrzącej wody. Gotować tak długo, aż będzie widać, że białko jest całe ścięte, a żółtko tylko na wierzchu, a w środku jeszcze płynne. Wyjąć wtedy jajko płaską łopatką lub łyżką cedzakową na drewnianą deskę. Następnie wyjąć chleb z tostera i posmarować masłem. W tym czasie z jajka powinien odparować nadmiar wody. Nałożyć jajko na chleb. Kiedy już mamy jajko na toście należy przekłuć żółtko i gdy trochę wypłynie, posolić i popieprzyć całość.

Na zdjęciu jest porcja dla mojego synka, na jego ulubionym talerzyku.



Stwierdzam, że podoba mi się ten sposób przyrządzania jajek. Lubię jajka na miękko, ale zawsze jest problem, żeby były idealnie na miękko. Ile bym nie gotowała zawsze jest albo trochę niedociętego białka albo ścięte żółtko. Najczęściej i jedno i drugie, tzn. z jednej strony jajko jest na półtwardo a z drugiej z glutem. Tu nie ma tego problemu, bo wszystko jest kontrolowane „in-situ”.

To moja druga propozycja do akcji

do której cały czas zapraszam
oraz pierwsza propozycja do akcji Peli
(Nie)codzienne kanapki - zaproszenie

19 listopada 2011

Pudding ryżowy pani Snowbeam

Jane specjalizowała się w zbieraniu przepisów i uważała dzień za stracony, jeśli nie udało jej się zdobyć jakiegoś i zapisać go na czystych stronnicach "Kuchni dla początkujących". Nawet pani Snowbeam dała jej jeden - na pudding z ryżu.
- Jedyny jaki jadamy - wyjaśnił Mały John - Ten jest tani.
L.M. Montgomery „Jane z Lantern Hill”


Na inaugutację akcji 100 lat z Lucy Maud razem z innymi blogerami wspólnie przygotowywaliśmy pudding ryżowy. Każdy robił według wybranego przez siebie przepisu. Ja chciałam, żeby to co przygotuję jak najbardziej odpowiadało temu, co mogła jeść książkowa rodzina Snowbeamów. Długo szukałam odpowiedniego przepisu, aż w książce “Dessert and Salads” Gesine Lemcke natknęłam się na potrawę o nazwie “Poor Man's Rice Pudding” (czyli pudding ryżowy biedaka). I to było to czego szukałam. Nic wysublimowanego – prosty, tani przepis.


Składniki:
  • 3 łyżki (45 ml) ryżu (użyłam specjalnego ryżu do puddingu, ale chyba to nie jest konieczne)
  • 950 ml mleka (dałam mniej, bo nie zmieściło mi się wszystko w naczyniu)
  • pół łyżeczki soli
  • 3 łyżki cukru
  • łyżeczka esencji cytrynowej
Ryż zalać w rondlu zimną wodą i zagotować i gotować 5 minut. Odcedzić i przelać zimną wodą. Do naczynia do puddingu (wzięłam zwykłe żaroodporne) nałożyć ryż, sól, cukier, esencję i zalać mlekiem. Piec w tzw. wolnym piecu, czyli w jakiś 150 stopniach C. Piec dopóki ryż nie będzie miękki. Tak kazali w przepisie, ale nie wiem jak to się sprawdza w trakcie pieczenia. W każdym razie trwa to ok. 2 godzin.



Moje wrażenia:
  • widać, że jest to oszczędnościowy przepis, jest mało ryżu na tę ilość mleka; ja dałam trochę mniej mleka i wchłonęło się moim zdaniem na styk
  • na mój smak jest trochę za dużo cukru, następnym razem dam mniej, widać jest to przepis na amerykański smak
  • mąż spróbował i stwierdził „O! Jakie wielkie Belriso!” (coś w tym jest), ale potem stwierdził, że nawet dobre
Tak naprawdę to był nie dość, że pierwszy pudding, jaki w życiu robiłam, to jeszcze pierwszy jaki jadłam (nie liczę takich z kubeczków jak jogurty). Mnie się podoba. Będą zatem następne.

Zawsze czytając książki Lucy Maud Montgomery miałam ochotę spróbować tych wszystkich anglosaskich potraw, jak chociażby ten pudding i teraz mam okazję wszystkiego popróbować.
Ale nie chciałabym próbować sama, więc jeszcze raz zapraszam wszystkich do uczestniczenia w tej zabawie. Będzie ona trwała jeszcze dwa tygodnie. Wszystkie szczegóły są w zaproszeniu, do którego linkiem jest poniższy banerek.

Tym razem nie byłam sama. Oprócz mnie ryżowy pudding przygotowali:

Dziękuję Wam bardzo za współudział!

17 listopada 2011

Racuszki z jabłkami i kaszą manną

Na zakończenie akcji Gotujemy po polsku, której patronuje serwis zPierwszegoTloczenia.pl dla odmiany przygotowałam coś na słodko.

Przepis na jabłkowo-mannowe racuszki pochodzi z grubsza z książki Kuchnia jarska D. Szepietowskiego. Z grubsza ponieważ dokładnie nie dałoby się, bo w tym przypadku co innego jest tam w składnikach, a co innego w treści przepisu. Musiałam więc na logikę wymyślić, co tak naprawdę autor miał na myśli. Już tę książkę krytykowałam przy okazji zapiekanki łowickiej, więc jak widać ma ona wiele wad, ale przy okazji jest bogatym źródłem bezmięsnych przepisów kuchni polskiej. Więc coś za coś.

A oto końcowy przepis:

Składniki

  • 300 g kaszy manny
  • 2 szklanki mleka
  • 300 g ubranych i utartych jabłek
  • 2 łyżki cukru
  • pół szklanki mąki
  • 3 jajka
Kaszę mannę ugotować z mlekiem i ostudzić. Dodać jabłka i cukier i dokładnie wymieszać. 
Mnie się przy gotowaniu kaszy porobiły gigantyczne grudy i nijak nie byłam w stanie tego rozmieszać. W końcu wpadłam na pomysł rozdrobnienia grud blenderem. Udało się, blender dał radę.
Następnie dodać jajka oraz mąkę i ponownie wymieszać. Wykładać łyżką na gorący głęboki tłuszcz. Smażyć na złoto-brązowo. Wyjmować na papierowe ręczniki, żeby tłuszcz się odsączył. Przed podaniem posypać cukrem pudrem. Można też podać ze śmietaną i cukrem waniliowym.



I tym deserem kończę mój udział w tegorocznym gotowaniu po polsku. Ale to nie znaczy, że do przyszłorocznej akcji będę gotować tylko tajszczyznę, hinduszczyznę i spaghetti. Kuchnia polska stale w pewnym stopniu jest obecna w moim kucharzeniu.

Gotujemy po polsku!

16 listopada 2011

Ludowy placek ziemniaczany

Oto moja trzecia propozycja do akcji Gotujemy po polsku, pod patronatem serwisu zPierwszegoTloczenia.pl. Przepis pochodzi z książki „Potrawy z ziemniaków” zawierającej zgodnie z adnotacją na okładce „przepisy wg. Marii Disslowej, autorki najbardziej nowoczesnego podręcznika sztuki kulinarnej w latach trzydziestych”.

Składniki:
  • 1 kg ziemniaków
  • 60 g mąki
  • 1 cebula
  • 30 g smalcu
  • „na koniec noża” pieprzu (bardzo mi się ta jednostka miary podoba)
  • sól
Ziemniaki obrać i utrzeć na tarce, po czym odsączyć z wody. Cebulę posiekać i podsmażyć na smalcu. Ziemniaki osolić, opieprzyć, dodać mąkę i cebulę, wymieszać. Rozłożyć na wysmarowanej blasze (ja wyłożyłam na pergaminie)  i upiec w gorącym piekarniku. W książce proponują jeszcze skropić po wierzchu smalcem dla smaku, ja z tego nie skorzystałam. I jeszcze zacytuję oryginalny przepis:  „Takie placki zastępują często na wsi chleb. Gorące dobre są ze śmietaną.” 

Na zdjęciu jest 1/4 placka z dekoracją ze śmietany.


Gotujemy po polsku!

15 listopada 2011

Idealne schabowe

Oczywiście idealnych nie ma. Ale uważam, że sposób, w jaki ja je robię jest bardzo blisko ideału. Mojego ideału, bo każdy przecież ma inne wyobrażenie perfekcyjnego jedzenia. To takie oświadczenie na początek o wymowie: „Reklamacji nie przyjmuję”.

Umieszczam ten przepis z okazji akcji Gotujemy po polsku, której patronuje serwis zPierwszegoTloczenia.pl. Nie jest to jednak kuchnia staropolska, jak wielu sądzi. Kotlet schabowy na stałe zagościł na naszych talerzach dopiero w okresie PRL-u. Wtedy, kiedy mięsa brakowało a (prawie) każdy o nim marzył. Zatem z cieniutkiego kawałeczka mięsa dobrze było zrobić przy pomocy innych składników grubaśny kotlet. Takie małe oszustwo. W starszych książkach kucharskich nie ma nawet takiego pojęcia jak kotlet schabowy.

Ale cóż, okazało się, że połączenie mięsa, bułki tartej i jajka jest bardzo smaczne i nawet teraz, kiedy mięsa mamy pod dostatkiem (chociaż droższego i napakowanego różnymi świństwami), schabowy nie zginął i nie zapowiada się na to.

Od bardzo dawna robię schabowe według przepisu znalezionego na stronie domowej Joanny Duszczyńskiej. Tylko jedną rzecz robię inaczej. Zarówno ja, jak i mąż, lubimy duże bardzo i bardzo płaskie kotlety. Więc robię jeden duży na osobę a nie dwa małe.

Składniki (tym razem bez ilości bo tutaj akurat trzeba na oko)

  • schab
  • mąka
  • jajka
  • bułka tarta
  • tłuszcz do smażenia (u mnie to olej)

Schab umyć, oczyścić i pokroić na centrymetrowej grubości plastry. Oczyścić to znaczy odkroić wszystkie żyły, tłuszcze kawałki polędwicy itp. Niektórzy to zostawiają, ale mnie natrafienie na taką żyłę psuje całą radość z kotleta. Rozbić każdy kotlet tak, aby stał się przynajmniej dwa razy cieńszy. Ja rozbijam tak, że stają się „przezroczyste”, tuż przed tym jak mięso zaczęło by się samo rozpadać. Potem czas na panierowanie. Najpierw obtoczyć w mące, potem w niedokładnie roztrzepanych jajkach a na koniec w bułce tartej. Smażyć po 5 minut z każdej strony. Ogień powinien być takiej wielkości, żeby w tym czasie kotlety się dosmażyły, ale nie smaliły. Tutaj pomaga tylko doświadczenie i znajomość własnej kuchni. Bardzo ważne jest to, żeby kotlet do połowy wysokości zanurzony był w oleju. Inaczej nici z chrupiącej panierki.

Idąc za radą pani Duszczyńskiej również nie solę kotletów. I nie dość, że mnie to nie przeszkadza, to również żaden z soloholików, których zdarza mi się karmić nigdy nie marudził na niesłoność. Może to kwestia tego, że bułka tarta trochę soli w sobie zawiera?

A na podsumowanie nieidealne zdjęcie idealnego schabowego. Tadam!


i banerek akcji na deser:
Gotujemy po polsku!

13 listopada 2011

Ciasto dyniowe z orzechami

Ten przepis pochodzi z książki o potrawach z dyni z serii Gooseberry Patch. Pierwszy raz zrobiłam je, gdy szukałam pomysłów co zrobić z wnętrzem dyniowego potwora, wyrżniętego ku uciesze dziecka. Nie jest to przepis z gatunku jednorazowych - to ciasto jest uzależniające i do tego znika w zastraszającym tempie i zaraz trzeba robić kolejną porcję.

Składniki:
  • 3 szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka soli
  • 3,5 łyżeczki cynamonu
  • 4 jajka
  • 2 szklanki cukru
  • 1,5 szklanki oleju
  • 425 gramowa puszka dyni (tak było w oryginalnym przepisie, ja wzięłam zmieloną surową, myślę, że rozgotowana pulpa dyniowa będzie też dobra)
  • szklanka posiekanych orzechów włoskich
Wymieszać mąkę, proszek, sodę, sól i cynamon. W dużej misce ubić jajka, cały czas ubijając stopniowo dodawać cukier, aż nie ubije się sztywna piana. Dodać olej mieszając lub dalej ubijając, następnie suche składniki i dynię (kończąc suchymi). Dodać orzechy i wymieszać. Piec w natłuszczonej formie (w oryginale była to forma przypominającą polską formę na babkę ze spiralnymi żłobieniami, mam taką i spróbowałam w niej zrobić, ale moim zdaniem w keksówce wychodzi lepiej). Piec około godziny w 180 stopniach C (do suchego patyczka). Po wyjęciu z pieca na 10 minut zostawić w formie, następnie wyjąć z formy. Przed podaniem można posypać cukrem pudrem (nie stosuję, bo ciasto jest wystarczająco słodkie).


Przepis wstawiam z okazji Orzechowego tygodnia.

12 listopada 2011

Zapiekanka łowicka

Akcja „Gotujemy po polsku”, którą Andrzej i Irena prowadzą pod patronatem serwisu zPierwszegoTloczenia.pl, stała się już tradycją. Jeśliby w którymś z kolejnych lat jej zabrakło,  to poczułabym się tak, jakby w listopadzie nie spadały liście z drzew — brakowało by mi jej bardzo. Stała się stałym elementem mojego kalendarza.

W tym roku na pierwszy rzut przygotowałam zapiekankę łowicką. Przepis pochodzi z książki „Kuchnia jarska” Dionizego Szepietowskiego wydanej w 1968 roku. Lekka dygresja — ta książka zupełnie nie odpowiada współczesnemu wegetarianizmowi. Na przykład nie udało mi się na razie znaleźć w niej ani jednego wegańskiego przepisu. Wszędzie są albo przetwory mleczne albo jaja, a najczęściej jedno i drugie. A już szczytem są przepisy typu zapiekanki fryzyjskiej: (cytuję) „Ciasto: 20 dag mąki pszennej, jajo, słonina…”  Bardzo jarskie, czyż nie? Ja nie jestem wegetarianką ani tym bardziej weganką, więc mogę z tej książki spokojnie korzystać, ale jest to piękny przykład jak zmieniają się obyczaje.

Wracając do zapiekanki łowickiej

Składniki:

  • 600 g ziemniaków
  • 400 g twarogu
  • szklanka kaszy krakowskiej
  • szklanka mleka
  • 2 łyżki masła w temperaturze pokojowej
  • pół łyżki oleju
  • 2 łyżki tartej bułki
  • 3 jajka
  • pieprz, sól, gałka muszkatołowa lub imbir (wzięłam gałkę, po łyżeczce każdej przyprawy)
Ziemniaki obrać, oczyścić i ugotować. Kaszę sparzyć wrzącym mlekiem. Gdy ziemniaki ostygną zemleć w maszynce, dodać twaróg i ostudzoną kaszę. Dodać jajka, masło, trochę bułki tartej, przyprawy i starannie wymieszać. Naczynie do pieczenia natłuścić i posypać bułką. Włożyć do niego masę. Zapiekać w piekarniku (dałam 200 stopni). W książce proponują podanie z sosem lub kwaśną śmietaną. My zjedliśmy ze śmietaną i jogurtem. 




Jest to typowa tak zwana „bieda-kuchnia”, ale bardzo smaczna (jak zwykle w takim przypadku). To znaczy podejrzewam, że dawniej była to tania potrawa, bo teraz kasza krakowska, bardzo trudna do dostania, dość zawyża koszty. Ta zapiekanka świetnie nadaje się jako „wypełniacz” do obiadu, ale może być też samodzielnym daniem.

19 października 2011

100 lat z Lucy Maud (w kuchni)


Wiecie dlaczego lubię gotować?

Między innymi dlatego, że jedną z ulubionych autorek mojego dzieciństwa była Lucy Maud Montgomery. Bohaterki jej książek, w tym ta najsłynniejsza - Ania Shirley, ciągle gotują, pieką i robią przetwory. Ja też tak chciałam. I tak samo, jak im, mnie nie zawsze się wszystko udawało. Ale chęć do dalszych prób pozostała. No, ja przynajmniej nie dodałam nigdy kropli walerianowych do ciasta. Pewnie dlatego, że nie miałam ich w domu ;-)

Ta akcja to właśnie taki mały hołd dla najsłynniejszej kanadyjskiej pisarki. Hołd kulinarny, bo kulinaria zajmowały dużo miejsca w jej twórczości. Pretekstem niech będzie to, że w 1911 roku, trzy lata po oryginale, ukazało się pierwsze wydanie Ani z Zielonego Wzgórza po polsku. Czyli w tym roku obchodzimy stulecie obecności twórczości  L.M. Montgomery wśród nas. I w naszych kuchniach.

Jeśli też darzycie te książki sentymentem, to serdecznie zapraszam do przyłączenia się do świętowania. Niech będzie to okazja do powrotu do książek z młodości. Zabawa będzie polegać na tym, żeby  przygotować i opisać potrawę, do której zainspirował nas fragment książki L.M. Montgomery. Może to być fragment o „ciasteczkach boleśnie zaostrzających apetyt”, o kurczętach lub zupie podanych na obiad, o słynnym cieście cytrynowym panny Kornelii, o wrednych pączkach, które nie chciały wyjść Jance itd. itp. Wyobraźmy sobie jak mogło smakować to przykładowe ciasto cytrynowe i zróbmy takie. Możemy przy okazji zgłębić tradycyjną kuchnię brytyjską i kanadyjską, ale nie jest to niezbędne. Konieczna jest za to dobra zabawa.

Zasady akcji:
  • Akcja trwa od 19 listopada do 4 grudnia 2011.
  • W akcji uczestniczą wpisy opublikowane w czasie trwania akcji (czyli bez wpisów archiwalnych)
  • W akcji uczestniczą wpisy na blogach z przepisami inspirowanymi fragmentami książek Lucy Maud Montgomery.
  • Każdy wpis musi zawierać cytat z książki po polsku lub po angielsku z tłumaczeniem na polski
  • Każdy wpis musi zawierać link do zaproszenia (może być w formie aktywnego banera) i krótką informację o akcji.
  • Każdy wpis musi zawierać przepis związany z podanym cytatem oraz zdjęcie potrawy wykonanej własnoręcznie według przepisu
  • Wpisy można zgłaszać za pośrednictwem miksera, durszlaka lub wysyłając link na adres lucymaud100@o2.pl 
No to tyle wyliczanki co „wpis musi” i co można. Zasady brzmią sztywno, ale niestety muszą być spisane, żeby nie było nieporozumień. Mam nadzieję, że tę trochę sztywności mi wybaczycie.

W ramach akcji planuję jeszcze trzy „wspólne gotowania” na weekendy zawierające się w tym czasie. Szczegóły będę rozsyłać chętnym z odpowiednim wyprzedzeniem. To kto jest chętny? :->

kod do banera:


Baner mikserowy:
100 lat z Lucy Maud (w kuchni)

Baner durszlakowy:

100 lat z Lucy Maud (w kuchni)

30 września 2011

Karaibska sałatka ze szpinaku

Tym razem w ramach sałatkowych podróży wybraliśmy się na Karaiby a konkretnie na Martynikę. Przepis pochodzi z książki "Kuchnia karaibska" Rose Marie Donhauser.

Składniki (pół porcji względem książki):

  • 200 g świeżego szpinaku
  • 2 pomidory
  • 1 mała biała cebula
  • 1 mała czerwona cebula
  • 2 kromki białego chleba
  • masło
  • 75 g jogurtu
  • 2 łyżki śmietany
  • łyżka musztardy
  • sok z połowy limonki
  • łyżka cukru
  •  ćwierć łyżeczki mieszanki przypraw z wysp karaibskich:
    chilli, ziele angielskie, kminek, słodka papryka, curry (wszystko zmielone) w proporcjach 1:1:4:4:8
  • ząbek czosnku
  • sól
 Chleb pokroić w kostkę i podsmażyć na maśle. Szpinak umyć, oczyścić, wysuszyć i pokroić w paski. Pomidory sparzyć, obrać i pokroić na kawałki (w książce każą najpierw wyjąć nasiona, ja to z lenistwa ominęłam - nasiona nie przeszkadzały). Obrane cebule pokroić w piórka. Sos - czosnek pokroić, posolić i zmiażdżyć, dodać jogurt, sok, śmietanę, musztardę, przyprawy oraz cukier i wymieszać. Położyć na sobie szpinak, grzanki, pomidory, cebulę i polać sosem. Nie mieszać.



Niesamowicie podobają mi się kolorystycznie pomidory leżące na liściach szpinaku. Piękny kontrast! Niestety dodanie pozostałych składników trochę psuje ten efekt.
A w smaku sałatka też niczego sobie.

7 września 2011

Włoska sałatka z marchwi

Drugi mój wpis do Baru Sałatkowego i znowu Włochy. Przepis pochodzi z "Encyklopedii kuchni włoskiej. 1001 oryginalnych przepisów".

Składniki

  • 4-6 dużych marchewek
  • 2-4 łyżki kandyzowanego imbiru
  • 1-2 ząbki czosnku
  • 4 łyżki natki pietruszki
  • sok z cytryny
  • ćwierć filiżanki oliwy
  • sól, pieprz
W książce imbir jest podany jako propozycja wzbogacenia smaku, ja zrobiłam tę sałatkę praktycznie wyłącznie z jego powodu.

Marchewki umyć, obrać i utrzeć na grubej tarce. Czosnek i natkę posiekać. Wymieszać marchew, czosnek, pietruszkę i imbir. Dodać sok, oliwę, posolić, popieprzyć i wymieszać. Przed jedzeniem odstawić na pół godziny do lodówki. 


Smakuje ciekawie - bardzo fajna alternatywa wobec tradycyjnej marchewki z jabłkiem.

1 września 2011

Panzanella

Na inaugurację III Baru Sałatkowego w wirtualnej kuchni odbyło się wspólne blogowe kucharzenie. Oprócz mnie były to: Ilonka, Eve, Shinju, Maggie, Tu-tusia, Justyna, Kabka, Kasia, AniaMałgosia, Pela i Panna Malwinna.Wszystkie zabrałyśmy się za włoską sałatkę - panzanellę. Przepis pochodzi z książki wydanej przez Rzeczpospolitą: "Podróże kulinarne. Kuchnia włoska." Moja modyfikacja tym razem polega tylko na wyrzuceniu ogórka. Ci, którzy mnie znają raczej nie powinni być tym zdziwieni. Na wszelki wypadek podaję pełny skład sałatki, sprawy dotyczące ogórka są po prostu skreślone.

Cieszę się, że na wspólne gotowanie został wybrany właśnie ten przepis, bo sama raczej nie zdecydowałabym się go robić. Jest to ten typ przepisu, który omijam szerokim łukiem - za dużo stosunkowo drogich składników. Ale tym razem się szarpnęłam i dobrze, bo odkryłam nowe, fajne smaki.

Składniki:
  • pół długiej ciabatty (250 g) - ja dałam jedną średnią
  • 1 rozgnieciony ząbek czosnku - dałam 3
  • 60 g oliwy (ćwierć szklanki)
  • 1/2 kg pomidorków cherry
  • długi ogórek
  • awokado
  • 50 g opłukanych suszonych kaparów - dałam kilka marynowanych (posiekanych)
  • żółta papryka
  • 2 puszki białej fasoli
  • pół szklanki grubo pokrojonych świeżych liści bazylii
  • pół szklanki soku pomidorowego
  • ćwierć szklanki octu z czerwonego wina
  • 1/3 szklanki oliwy

Nagrzać piekarnik na 180-200 st. Ciabattę pokroić w dwucentymetrową kostkę. Wymieszać czosnek z oliwą. Zmieszać pieczywo z otrzymaną czosnkową oliwą, po czym zapiekać 10 minut rozłożone na blasze.
Pomidorki poprzekrawać na połówki. Ogórek pokroić w cienkie plasterki. Awokado i paprykę pokroić w grubą kostkę. Fasolę opłukać i odsączyć. Połączyć kostki ciabattowe, pomidorki, ogórek, awokado, paprykę, kapary, fasolę i bazylię. Sok pomidorowy, ocet i 1/3 szklanki oliwy wlać do zakręcanego pojemnika i wymieszać mocno potrząsając. Sałatkę wymieszać z powstałym sosem. Nie zwlekać z podawaniem, bo chrupiące kawałki czosnkowej ciabatty to moim zdaniem największy atut tej sałatki. Zbyt długie leżakowanie rozciapi te kawałki.

27 sierpnia 2011

Chińskie szaszłyki

Przepis pochodzi z chińskiej książki kucharskiej z angielskim współtytułem "Everyday Dishes" (chińskiego nie dam rady przerysować).

W oryginalnym przepisie w składzie szaszłyków były jeszcze ostre (chyba) papryczki i tofu, ale akurat miałam problem z nabyciem jednego i drugiego.

Składniki:
  • pierś z kurczaka
  • zielona papryka
  • 2 cebule
  • kilka pieczarek
Składniki na sos-marynatę:
  • 5 łyżek sosu sojowego
  • łyżka oleju sezamowego
  • pół łyżki zmiażdżonego czosnku
  • ziarna sezamu (dałam łyżkę)
  • cukier (ilości nie podano, a ja o nim zapomniałam - nie brakowało mi)
Mięso umyć, oczyścić i pokroić z grubą kostkę, paprykę umyć, oczyścić z gniazd nasiennych i pokroić w kwadraty cebulę obrać i pokroić w ćwiartki, pieczarki umyć i ewentualnie obrać. Ponadziewać przygotowane składniki na patyczki do szaszłyków.

Wymieszać składniki sosu. Nałożyć pędzelkiem na szaszłyki.

Szaszłyki zgrillować lub upiec w piekarniku. Wybrałam tę drugą opcję - piekły się pół godziny w 200 stopniach. Na blasze obok upiekły się ziemniaczki widoczne w tle zdjęcia.



"Cudowna cukinia"

Nie, to nie ja wymyśliłam taką dziwaczną nazwę. Pochodzi ona z "Kuchni malucha" (jak i przepis). Ale nawet nieźle oddaje rzeczywistość bo rzeczywiście pyszne to jest.

Składniki: (proporcje trochę moje)
  • pół cukinii
  • 3-4 pomidory
  • cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • łyżka oliwy
  • łyżeczka suszonej bazylii plus ewentualnie świeża do dekoracji
Cukinię umyć, pokroić w półcentymetrowe plastry (ze skórą). Smażyć na rozgrzanej oliwie po 5 minut z każdej strony, po czym odsączyć z tłuszczu. Cebulę i czosnek posiekać, pomidory sparzyć, obrać i dość drobno pokroić. Po zdjęciu cukinii na tę samą patelnię wrzucić cebulę i czosnek i zeszklić. Dodać pomidory i suszoną bazylię. Gotować aż prawie wszystka woda wyparuje. Od czasu do czasu mieszać, żeby się nie przypaliło. Na plastry cukinii nakładać masę pomidorową. 

Do tego ostatniego etapu większość cukinii mi nie dotrwała (mój Maluch pochłaniał smażoną cukinię prawie że nosem).  Bo na początku była cała, a nie pół jak w składnikach. 

A oto ta cudowna cukinia na talerzu Malucha z jego ulubionymi ziemniaczkami.


26 sierpnia 2011

Niemiecka zupa jabłkowo-chlebowa

Zupa jabłkowo-chlebowa, czyli Apfelbrotsuppe. Zrobiłam tę zupę z kilku powodów. Po pierwsze z okazji III Letniego Festiwalu Zupy. Po drugie, bo przypadkiem znalazłam ten przepis przeglądając książkę "Volks-Kochbuch", ściągniętą z Amazona głównie dlatego, że była za darmo. Po trzecie, bo mój główny konsument nagle oświadczył, że lubi zupy owocowe (czym mnie bardzo zaskoczył).

Pierwszy raz robiłam coś z przepisu po niemiecku, ale nie było trudno. I pierwszy raz z e-booka.
Książka, z której korzystałam pochodzi z 1905 roku, ma pełen tytuł "Volks-Kochbuch für Schule, Fortbildungsschule und Haus" i pod tytułem adnotację, że została napisana z inicjatywy cesarzowej Fryderykowej (o ile dobrze zrozumiałam te zawiłości w tytułowaniu). Ciekawostka, ale chyba mogę uznać, że przepisy z tej książki prezentują potrawy klasycznej kuchni niemieckiej.

Składniki

  • 100 g starego chleba
  • szczypta soli
  • 2 starte goździki
  • 40 g cukru
  • 4 średnie jabłka lub obierki (ach, ta niemiecka oszczędność)
  • litr wody
Chleb namoczyć w wodzie. Jabłka, pulpę chlebową, goździki, sól i cukier zagotować, następnie przetrzeć przez sito (ja leniwie zmiksowałam) jeszcze raz podgrzać i podawać.
Ponieważ autorka książki proponuje użycie obierków to nie przejmowałam się obieraniem i jedyne co zrobiłam z jabłkami to umycie i wycięcie gniazd nasiennych. No bo chyba niemieckość potrawy nie ma polegać na spożywaniu kwasu, nomen omen, pruskiego...


Zupa ma nieciekawy kolor (pewnie przez użycie razowego chleba), ale nawet jest smaczna. Może bardziej na jesień niż na lato, ale tegoroczne lato mało letnie jest, więc chyba z czystym sumieniem mogę uznać, że potrawa spełnia założenia Letniego Festiwalu Zupy.

25 sierpnia 2011

Słodki miks, czyli wspólne gotowanie


Z okazji włączenia do prądu nowego miksera odbywa się właśnie wspólne pichcenie w wirtualnej kuchni. Stary mikser działał dobrze, ale nowy wygląda świetnie i na razie działa bez zarzutu. Bardzo mi się to podoba, bo już całkiem się przestawiłam na ten agregator. Warto więc uczcić jego rozwój.

Oprócz mnie słodko miksują też:
Temat przewodni, jak w tytule - ma być słodko. I jest słodko! Ja do zabawy wybrałam prosty deser z "Książki kucharskiej Kubusia Puchatka", ale taki, którego jeszcze nie próbowałam - Jeżyki Sowy Przemądrzałej 

Składniki:
  • 50 g masła (w przepisie była margaryna, ale od pewnego czasu nie uznaję czegoś takiego)
  • 50 g cukru pudru
  • 2 łyżki miodu
  • 2 łyżki kakao
  • 75 g płatków kukurydzianych
  • 16 papierków "babeczkowych"
Z rondelku roztopić masło, dodać miód, cukier i kakao. Mieszać do momentu, aż uzyskamy jednolitą masę, po czym zdjąć z ognia, dodać płatki i dokładnie wymieszać. Wyłożyć masę do papierków i zostawić do ostygnięcia.


"Dziura" na zdjęciu w prawym górnym rogu wynika z tego, że nie mogłam się powstrzymać i spróbowałam przed zrobieniem zdjęcia. Stąd tylko 15 jeżyków.

I jeszcze raz: 
"Niech Mikser miksuje nam!"
Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i blogi

24 sierpnia 2011

Tajski kurczak z bazylią

Stałam się całkiem niedawno szczęśliwą posiadaczką książki pt. "Łatwa kuchnia tajska", zatem przygotujcie się, że w najbliższym czasie pojawi się tu trochę tajszczyzny.

Na pierwszy ogień poszedł ten kurczak, bo jedyne co z dziwnych tajskich rzeczy musiałam do niego dokupić to sos rybny.

Składniki:

  • 450 g mięsa z udek kurczaka
  • szalotka
  • 4 ząbki czosnku
  • 3 papryczki chili
  • 2 łyżki sosu rybnego
  • 2 łyżeczki ciemnego sosu sojowego
  • 2 łyżeczki cukru
  • 2 łyżki oleju
  • garść świeżych liści bazylii
Mięso pokroić na kawałki o długości ok. 2,5 cm. Szalotkę pokroić na cienkie plasterki, czosnek grubo posiekać. Chilli oczyścić z pestek i pokroić na paseczki.
Mocno rozgrzać woka i wlać 1 łyżkę oleju. Następnie wrzucić kurczaka i smażyć na dużym ogniu mieszając 8 minut. Wyjąć mięso i odsączyć.
Na rozgrzanego woka wlać drugą łyżkę oleju, a następnie szalotkę i czosnek. Smażyć 3 minuty ciągle mieszając. Dodać z powrotem mięso i dorzucić chilli, sosy oraz cukier. Smażyć kolejne 8 minut nie zapominając o mieszaniu. Tuż przed podaniem dodać liście bazylii.

Ja podałam tę potrawę na talerzu brązowego ryżu.



Ten przepis dołączam do kulinarnej wyprawy Ireny i Andrzeja